20 listopada br. do grona błogosławionych Kościoła w Polsce dołączy ks. Jan Macha, zgilotynowany w grudniu 1942 roku. Młody, 28-letni kapłan napisał w pożegnalnym liście: „Nie rozpaczajcie! Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali”. – Cała ta fraza, niezwykle piękna, to dokument, który powinien wejść do świadomości Kościoła w Polsce i do naszej narodowej legendy – mówi dr Andrzej Grajewski redaktor „Gościa Niedzielnego”, inicjator powstania serwisu www. janmacha.gosc.pl. w rozmowie z KAI.
Dorota Giebułtowicz (KAI): Ks. Jan Macha został wyświęcony u progu wojny 25 czerwca 1939 r. w kościele św. Apostołów Piotra i Pawła w Katowicach. Pierwszą placówką, w której rozpoczął posługę jako wikary, była parafia św. Józefa w Rudzie Śląskiej, ale moment podjęcia pracy duszpasterskiej – najtrudniejszy z możliwych, czyli 1 września 1939 roku.
Dr Andrzej Grajewski – Tak, trzeba rozpocząć od zarysowania sytuacji, jaką zastał w parafii św. Józefa w Rudzie (obecnie Ruda Śląska). Na tym terenie bardzo wielu Polaków było aresztowanych, represje obejmowały przede wszystkim rodziny powstańców śląskich oraz urzędników państwowych. To był region, gdzie ludzie mieli jednoznaczną świadomość narodową, świadczyło o tym chociażby propolskie zaangażowanie mieszkańców Rudy w czasie powstań i plebiscytów. To ważne tło społeczne dla ukazania dalszej działalności ks. Jana Machy. Przełomowym momentem dla niego była pierwsza wojenna kolęda w 1939 r. Obchodząc domy, zobaczył skalę dramatu i ubóstwa jego parafian. Rodziny pozostawały często bez środków do życia, ponieważ ojcowie zostali aresztowani, zginęli w egzekucjach, a ci, którzy poszli do wojska, trafili do niewoli albo zostali przerzuceni do wschodniej Polski i wielu z nich znalazło się później – oczywiście on tego nie wie – w sowieckiej niewoli. Na przykład śląscy policjanci trafili do obozu w Ostaszkowie, a potem zostali zabici w Kalininie (dzisiaj Twer) i pogrzebani w dołach w Miednoje.
W tym czasie spotyka się także z ludźmi, którzy zaczynają tworzyć pierwsze organizacje konspiracyjne na Górnym Śląsku. Trzeba pamiętać, że on był zawsze społecznie aktywny, należał do harcerstwa. Na kolejnym etapie swej działalności włączył grupę organizującą pomoc – w strukturę, której inicjatorem był Józef Korol, twórca konspiracji na Górnym Śląsku. Ks. Jan Macha zostaje zaprzysiężony i otrzymuje zadanie zorganizowania w jej ramach wydziału „Opieka Społeczna”. Organizacja, z którą współpracuje, nazywa się Siła Zbrojna Polski – po scaleniu w styczniu 1940 roku weszła ona w skład Związku Walki Zbrojnej jako część ogólnopolskiej konspiracji wojskowej.
KAI: Dlaczego wybrał on struktury organizacyjne Polskiego Państwa Podziemnego, co zapewne było bardziej ryzykowne niż zwykła działalność charytatywna katolickiego kapłana?
– Bo był polskim patriotą i chciał brać udział w działaniach na rzecz uwolnienia Górnego Śląska. Tylko w ten sposób można to tłumaczyć. Na początku ks. Jan przeprowadził spontaniczną akcję organizacji pomocy i zbierania pieniędzy, opierając się na środowisku harcerzy z Rudy i gronie przyjaciół z czasów seminaryjnych. Później jego działalność zostaje wpisana w kontekst pracy konspiracyjnej. Wydział Opieka Społeczna ma konspiracyjny kryptonim „Konwalia”. Ks. Jan Macha działał tam jako kapłan, nie uczestniczył w konspiracji wojskowej, a jedynie tworzył struktury charytatywne.
KAI: Ile osób działało w ramach grupy Opieki Społecznej ks. Jana Machy?
– Jak wynika z niemieckiego aktu oskarżenia w Opiekę Społeczną zaangażowanych było 1750 osób, a więc należy oczekiwać, że pomoc otrzymywało kilka tysięcy ludzi. To jest gigantyczna organizacja jak na warunki konspiracyjne Górnego Śląska. Sytuacja tam była przecież bardzo niejednorodna narodowościowo. Niemcy prowadzają już wtedy politykę podziału mieszkańców, żądają deklaracji narodowościowych, zaczyna się wpisywanie na volkslistę, co jednak na terenach wcielonych jesienią 1939 r. do III Rzeszy ma zupełnie inny charakter aniżeli w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie volkslistę otrzymywały osoby deklarujące niemiecką tożsamość i gotowe do współpracy z okupantem.
KAI: Jaki teren obejmowała jego działalność?
– Praktycznie całą rejencję katowicką. Działał przede wszystkim na obszarze powiatu rudzkiego, ale z niemieckich dokumentów wynika, że organizował opiekę również w gminach, które przed wojną należały do Zabrza, wówczas Hindenburga, a więc przekraczał podziały graniczne. Na południu docierał aż do Piasku, czyli w rejon Pszczyny. To była bardzo rozległa geograficznie siatka. Ale na pewno najwięcej pomocy udzielał mieszkańcom Rudy, która była dużym miastem.
KAI: We wrześniu 1941 r. ks. Macha został aresztowany na katowickim dworcu. Czy były też inne aresztowania członków jego grupy?
– Aresztowania objęły kilkanaście osób świeckich, on był jedynym księdzem. Aresztowany został także jego najbliższy współpracownik, kleryk Joachim Gürtler, bardzo piękna postać, który wraz z ks. Machą został zgilotynowany. Wyrok śmierci otrzymuje jeszcze trzecia osoba – Leon Rydrych, który był skarbnikiem tej grupy. Inni dostali wysokie wyroki więzienia.
KAI: W czasie przesłuchań ks. Jan Macha był straszliwie torturowany, ale się nie załamał. W więzieniu dużo się modlił, podtrzymywał na duchu współwięźniów, wspólnie odmawiali różaniec. Czy znane są zarzuty, jakie postawiono ks. Masze podczas śledztwa?
– Dzięki badaniom przeprowadzonym przez IPN w 2014 roku w Archiwum Federalnym Berlin-Lichterfeld został znaleziony akt oskarżenia, sporządzony przez niemiecką prokuraturę, jak i wyrok. Ks. Macha został potraktowany jako obywatel Niemiec, ponieważ wcześniej złożył podanie o wpisanie na volkslistę. Postępując tak, podobnie jak wielu innych Ślązaków, stosował się do zaleceń polskiego rządu na wychodźstwie, który sugerował tak zwaną taktyką maskowania się. Takie działanie skutecznie uniemożliwiało Niemcom podział ludności na swoich i obcych, czyli Polaków, których chcieli wydalić z Górnego Śląska w ramach czystek etnicznych. Akcja maskowania się była po cichu wspierana także przez biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego. Ks. Macha wystąpił o volkslistę i dlatego był sądzony według niemieckiego Kodeksu Karnego. Jako obywatelowi Niemiec postawiono mu zarzut zdrady kraju. W oparciu o spreparowane zarzuty zarzucono mu udział w konspiracji zbrojnej, która miała na celu oderwanie części Górnego Śląska od Rzeszy.
KAI: Na czym polegało sfałszowanie oskarżeń?
– Zarzucono mu, że pisał raporty ściśle wojskowe, podpisując się pseudonimem Achtelik. Tymczasem Joachim Achtelik był jego bliskim współpracownikiem i zajmował się zadaniami wywiadowczo-wojskowymi. Został aresztowany we wrześniu 1941 roku i stracony w publicznej egzekucji w lutym 1942. Spreparowano te zarzuty, aby ks. Machę obarczyć odpowiedzialnością za prowadzenie działalności wojskowej. Ks. Macha nigdy nie używał pseudonimu Achtelik, tym bardziej, że w jego otoczeniu działała osoba nosząca to nazwisko.
Joachima Achtelika nie włączono do tego procesu, tylko stracono wcześniej, właśnie po to, aby jego działalnością obarczyć ks. Machę. Proces był więc ustawiony przez niemieckie władze w taki sposób, aby można było oskarżyć ks. Machę o zdradę stanu i skazać go na śmierć.
KAI: Czy są znane przypadki skazywania kapłanów w procesach na karę śmierci w tym czasie?
– Nie, to też warto podkreślić. Przejrzałem różne niemieckie źródła i według mnie ks. Jan Macha jest pierwszym kapłanem katolickim skazanym wyrokiem sądowym na karę śmierci w Trzeciej Rzeszy. Oczywiście, wcześniej kapłani ginęli w egzekucjach, obozach koncentracyjnych, w więzieniach, nie było jednak przypadku skazania duchownego przez sąd na karę śmierci. To jest prawdopodobnie pierwszy taki wyrok.
KAI: Ks. Macha został skazany 17 lipca 1942 r. Wyrok miał być wykonany do 99 dni. Czy jego kościelni przełożeni podejmowali próby ułaskawienia?
– W jego obronę zaangażował się wikariusz generalny Katowic ks. Franciszek Wosnitza. Trzeba pamiętać, że wtedy diecezja katowicka pozostawała bez biskupa. Bp Stanisław Adamski w 1941 r. został deportowany na teren Generalnego Gubernatorstwa razem ze swoim sufraganem biskupem Juliuszem Bieńkiem. Zastępuje go wikariusz generalny, który się bardzo mocno zaangażował w obronę ks. Machy i kleryka Gürtlera: pisze podania do władz, zwrócił się także o interwencję do nuncjusza apostolskiego w Berlinie abp Cesare Orsenigo oraz niemieckiego biskupa Heinricha Wienkena, który odpowiadał za relacje pomiędzy Kościołem a państwem. Biskup Wienken to ważna postać, który bronił wielu represjonowanych w Trzeciej Rzeszy. W sprawie ks. Machy interweniuje w ministerstwie do spraw wyznań, dostaje jednak odpowiedź, że tereny przyłączone do Trzeciej Rzeszy w 1939 r., czyli Górny Śląsk, nie wchodzą w zakres jurysdykcji tego urzędu. Warto dodać, że o interwencję w sprawie ks. Machy prosi także nuncjusz abp Orsenigo.
KAI: Także rodzina zrobiła wszystko, by uzyskać zmianę wyroku dla Hanika, jak go nazywano w domu.
– Tak, matka dotarła w tej sprawie nawet do kancelarii Hitlera. Jest opowieść rodzinna, że w Berlinie rozmawiała z siostrą Hitlera, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne, gdyż nie było jej wtedy w stolicy Trzeciej Rzeszy. W każdym razie wniosek o ułaskawienie dotarł do kancelarii Hitlera i tam był rozpatrywany. O tym, że nie został pozytywnie rozpatrzony zadecydowała m.in. opinia okupacyjnego burmistrza Rudy Franza Cembolisty, nazisty ze Śląska Opolskiego. Pisze on do władz powiatowych NSDAP w Katowicach, że ks. Macha jest fanatycznym Polakiem, który swych poglądów nie zmieni, dlatego jest szkodliwy dla Trzeciej Rzeszy. Ta opinia, powtórzona przez katowickie władze NSDAP i dołączona do podania o ułaskawienie, zadecyduje, że wyrok zostanie wykonany.
KAI: W czasie procesu ks. Macha sam wygłosił swoją mowę obronną. Czy jest ona zachowana w dokumentacji procesu?
– Nie, świadkiem na sali sądowej w Katowicach był tylko adwokat Kurt Waldera. Rodzina siedziała na korytarzu i tylko po procesie mogła się z oskarżonym przez chwilę zobaczyć. Sądząc z korespondencji ks. Machy do rodziny, przyjął on linię obrony, że pomocą charytatywną obejmował nie tylko Polaków, ale wszystkich potrzebujących. Starał się pokazać, że jego konspiracyjna działalność dotyczyła niesienia pomocy rodzinom znajdującym się w biedzie i że nie były to tylko środowiska polskie.
KAI: Jest Pan inicjatorem powstania serwisu „Gościa Niedzielnego” www.janmacha.gosc.pl. Przeprowadził Pan wiele rozmów, zbadał wiele dokumentów. Na koniec poprosiłabym o osobistą refleksję, co według Pana świadczy o świętości ks. Jana Machy?
– To nie jest proste pytanie. Ks. Jan jest bohaterem narodowym, to nigdy nie ulegało wątpliwości. Jednak, aby poznać wymiar świętości tego kapłana, trzeba się wczytać w jego kazania i listy więzienne. Tam jest zawarta cała jego duchowość, zawierzenie Opatrzności Bożej, miłość bliźniego, przekonanie, że to co robił, było dobre. Według mnie wymiar jego świętości sprowadza się do heroicznej miłości bliźniego. Zgodnie z dobrze pojętymi obowiązkami kapłańskimi mógł realizować akcję pomocy w ramach oficjalnych – czyli w tym czasie – niemieckich struktur Caritas. Ale w tej Caritas nikt by nie zaakceptował pomocy rodzinom dotkniętym niemieckimi represjami. To jest zresztą okropny czas, wielkiej trwogi. Jesień 1939 r. była straszna na Górnym Śląsku. Od początku września 1939 r. ludzie giną w masowych egzekucjach, są aresztowani, a później wywożeni do obozów koncentracyjnych, skąd najczęściej już nie wracają. Aby w tym okresie przystąpić do konspiracji, myśleć o innych – to jest heroizm zupełnie niezwykły.
Drugi moment, który świadczy o jego świętości, to jego umieranie. Umieranie w absolutnym spokoju. On oczywiście wiedział o staraniach o rewizję wyroku, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli zostanie on utrzymany, to będzie ścięty na gilotynie. W ten sposób wykonywano wyroki w areszcie w Katowicach. Na marginesie warto zaznaczyć, że w tym samym czasie i w tym samym więzieniu siedział Franciszek Blachnicki, który też został skazany na karę śmierci, nawet wcześniej niż ks. Macha, bo w marcu 1942 r., a jednak wyrok nie zostaje wykonany i Blachnicki trafia do Auschwitz. Ale siła oddziaływania przykładu ks. Machy była tak ogromna, że Niemcy postanowili, że kara musi być spektakularna. Dlatego taką niezwykłą demonstracją jest pierwsza po jego śmierci Msza w Rudzie za jego duszę. Msza cicha, gdzie nie pada żadna intencja, a kościół jest zapełniony i ludzie płaczą.
Jego „listy spod gilotyny”, jak je określam, są wyrazem heroicznej nadziei, przekonania, że Opatrzność Boża rządzi tym światem. Przejmujące jest też jego zachowanie, kiedy wyprowadzają go na ścięcie i towarzyszący mu kapelan więzienny widzi, jak ks. Macha w ostatnim geście podnosi głowę do nieba. Jakby w tym geście oddawał się pod opiekę Panu Bogu. I wreszcie jest ten wspaniały pożegnalny list do rodziny, który kończy się słowami wielkiej nadziei: „Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali”. Cała ta fraza, niezwykle piękna, podpisana – Wasz Hanik, to dokument, który powinien wejść do świadomości Kościoła w całej Polsce i do naszej narodowej legendy.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
ekai.pl